W kwietniu 2012 roku mocą wyroku Sądu Apelacyjnego w Krakowie kilkadziesią pacjentek i członków rodzin zmarłych pacjentek otrzymało po wielu latach odszkodowania za zakażenie ich wirusem WZW typu C w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Na ten moment czekały od 2003 roku. Blisko 30 pacjentek hospitalizowanych na oddziale ginekologicznym jednego z krakowskich
szpitali, u których wkrótce po pobycie w szpitalu zdiagnozowano zakażenie groźnym typem żółtaczki, wystąpiło z żądaniami odszkodowawczymi przeciwko Szpitalowi i PZU SA. Wirusem zostały zainfekowane pacjentki, które leczyły się onkologicznie lub które przebywały w szpitalu w związku z diagnostyką w czasie ciąży. W czasie procesu zmarło 11 poszkodowanych kobiet (w ich
miejsce do procesu wstąpili spadkobiercy), niektóre do dziś się leczą, u części wirus udało się wyeliminować. Przyznane rekompensaty wyniosły od 30 - 100 tys. zł. i były to sumy - w ocenie Sądu Apelacyjnego - niewygórowane. W
sumie pozwany szpital został zobowiązany do zapłaty blisko 1,3 mln złotych tytułem zadośćuczynienia oraz odsetek: 101 % należności głównej (13 % stopa roczna odsetek ustawowych x 8 lat, jakie upłynęły od momentu doręczenia
pozwu stronie pozwanej). Polisa ubezpieczeniowa pokryła jedynie 893 tys. złotych i z tej puli zostały wypłacone koszty procesu przed sądem I instancji i część odsetek.
Wyrok z kwietnia 2012 roku nie objął ostatnich dwóch pacjentek, u których następstwa zdrowotne były bardzo poważne, ponieważ w ich przypadku należało przeprowadzić jeszcze kolejne dowody. Biegły z zakresu chorób zakaźnych, hepatologii i epidemiologii szpitalnej nie miał wątpliwości, że "przebieg epidemii i skala zachorowań (masowość) wskazują, że odpowiedzialnym za rozprzestrzenianie się HCV w Klinice jest personel pozwanego, który nie dochował należytej staranności, zaniedbując podstawowe zasady higieny szpitalnej". Te dodatkowe ustalenia zajęły w efekcie orzekającemu sądowi
kolejne 2 lata, między innymi na skutek postawy pozwanego szpitala, którego pełnomocnik najpierw oprotestował opinię biegłego i zażądał jego wezwania na rozprawę w celu zadania mu dodatkowych pytań, a kiedy biegły wezwany przez Sąd przyjechał z Bydgoszczy na posiedzenie Sądu, adwokat szpitala uznał, że jednak nie ma wątpliwości związanych z treścią opinii i nie zadał ani
jednego pytania...
I tak ostatecznie Sąd w dzisiejszym wyroku zasądził na rzecz powódek kwoty 50 tys. i 90 tys. jako zadośćuczynienie za doznane wskutek zakażenia krzywdy, wraz z odsetkami ustawowymi za 10 lat trwania procesu, które są wyższe niż rekompensata podstawowa. Nie sposób nie zadać pytania: czy rzeczywiście szpital nie dysponował realnymi możliwościami oceny zakresu swojej odpowiedzialności względem pacjentek i czy musiał toczyć spór przez Sądem przez 10 lat, aby w efekcie, dopiero w wyniku rozstrzygnięcia sądu - zapłacić odszkodowanie i ponad drugie tyle odsetek? Czy nie warto było dążyć w tej sprawie do ugody, o którą od początku prosiły schorowane pacjentki?
Jak powiedziała mec. Jolanta Budzowska z kancelarii Budzowska, Fiutowski i Partnerzy, pełnomocnik procesowy pacjentek: "To fakt, że sprawy o zakażenia szpitale są jednymi z najtrudniejszych w grupie spraw o tzw. "błędy medyczne". Są one jednak trudne przede wszystkim dla pacjentów - bo to oni muszą udowodnić gdzie i kiedy zostali zakażeni, a także, że zawinił personel medyczny. Szpital nie powinien mieć problemów analizą sytuacji i kiedy jest winny - obowiązkiem dyrekcji są negocjacje z pacjentami. W tym przypadku szpital, idąc w zaparte, doprowadził do obciążenia jego budżetu odsetkami, które przewyższyły zasądzone zadośćuczynienie."